DICK 4 DICK — supergrupa, której nie trzeba już nikomu przedstawiać... Historia zespołu rozpoczyna się w 2004 roku kiedy to czterech przyjaciół postanawia założyc zespół jakiego jeszcze wcześniej nie było, a na koncert którego od dawna chciała się wybrać. Nic dziwnego, że w pierwszej fazie istnienia grupa zaprezentowała głównie, skrojone do scenicznych warunków, szołmeńskie oblicze. Na koncertach chłopcy pojawiali się w kosmicznych kombinezonach, ich twarze zdobiły tandetne makijaże, a w trakcie show lał się kefir, fruwały pseudo–dolary, co i rusz serwowano atrakcje w rodzaju łamanie dachówek — podsumowując: pot, golizna i anarchia na scenie (ku przerażeniu akustyków — sprzęt nagłośnieniowy był notorycznie demolowany). Muzycznie sytuowało się to nieco w okolicach pastiszowego electro. Zresztą idee electro, Diki doprowadziły do skrajności, bawiąc się bardziej konwencją niż przywiązując do gatunku. Przede wszystkim wyeksponowali seksualność ruchu — zrobili to jednak wbrew metroseksualnym tendencjom, reanimując klasyczną postawę macho i przywołując zapomnianych idoli — Burta Reynoldsa, Elvisa, Johna Bon Joviego. Do tego sprzedali historyjkę o ich rzekomym nieziemskim pochodzeniu, jak sie później okazało miał być to tylko chwyt na wyrywanie lasek (uroda chłopaków jest zresztą nie do przecenienia — jak sami przyznają, w połowie nie osiągnęliby takiej sławy, gdyby natura nie obdarzyła ich tak hojnie).
Diki, jakby z niecierpliwości, postanowili od razu wstrzelić się na pozycje gwiazdorów, kradnąc kilka nieśmiertelnych szlagierów i prezentując je jako swoje — ofiarami padli m.in. iggy pop, bon jovi, black sabbath, elvis. Jednocześnie zaserwowali własne mega hity — technology, fuck last one. Nie sposób nie wspomnieć o wizualizacjach będących od początku integralną częścią koncertu — nie trudno zgadnąć, że i te, były odpowiednio szpanerskie — Diki podróżujące kosmiczną rakietą, zwierzaki w sado–maso maskach, fiuty, gołe baby to główni bohaterowie videoprojekcji. Okres ten podsumowuje pierwszy album grupy — "Silver Ballads" wydany jesienią 2005 dla zaprzyjaźnionej wytwórni Zgniłe Mięso Rekords. Album starannie wydany, w całości (jak każde inne przedsięwzięcie) zrealizowany samodzielnie przez Dików. Płyta zyskała niespodziewanie przychylne przyjęcie krytyki i co ważniejsze, poszerzyła krąg miłosników i fanatyków grupy. Ruszyła też oficjalna strona zespołu — www.dick4dick.net, z której można pobrać w całości i za darmo ich pierwszy album w plikach mp3. Mimo, że płytę zdominowały elektroniczne rytmy, pojawiła sie zapowiedź nowego oblicza Dików, bowiem, od jakiegoś już czasu na koncertach zaczęły się pojawiać klasyczne instrumenty — gitara, bas i perkusja. Po kowerach pozostały tylko wspomnienia, w ich miejsce grupa wprowadziła własne, jeszcze bardziej chwytliwe przeboje. Zimą 2006 wydali singla "Dick Back In Town" zapowiadającego nowe oblicze muzyczne grupy. Stylistyka przesunęła się w okolice punkowej drapieżności, alt–countrowej naturalności, ale i popowego powabu. Także i teksty stały się mniej dosłowne, choć nadal traktują o "męskich" sprawach. Na szczęscie Diki nie straciły nic ze swoich naturalnych zachowań i mimo podeszłego juz wieku (wszystkim wyrosły brody), nadal tryskają młodzieńczą energią o czym świadczą ostatnie koncerty. Od poczatku istnienia grupa zagrała ok. 100 koncertów w kraju i za granicą (Rosja, Niemcy), zwykle wzbudzając zachwyt i zgorszenie. W chwili obecnej pracuje nad nowym albumem, roboczo zatytułowanym "White Album" i jak zwykle robi to samodzielnie. Planuje też powołać własne wydawnictwo — Dickiedreams rec., tak by swobodnie móc realizować swoje samcze pomysły. O rozwój grupy można być spokojnym — jak deklarują sami artyści, Dick4Dick będzie istaniało co najmniej kilkadziesiąt lat, gdyż marzy im się poznać smak bycia dinozaurami rocka. Ostatnio szeregi Dików zasila koncertowo niejaki RomanDick, znany tez jako Kostek z kultowej formacji Super Girl & Romantic Boys.